• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

shadowofangel

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
29 30 01 02 03 04 05
06 07 08 09 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31 01 02

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Maj 2008
  • Kwiecień 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Sierpień 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Listopad 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Lipiec 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004
  • Październik 2004
  • Wrzesień 2004
  • Sierpień 2004
  • Czerwiec 2004
  • Maj 2004
  • Kwiecień 2004
  • Marzec 2004
  • Luty 2004
  • Styczeń 2004

Najnowsze wpisy, strona 10


< 1 2 ... 9 10 11 12 13 14 15 >

Ten orzeszek, taki Kobiecy

"Ten orzeszek, taki Kobiecy"

 

Orzeszek w pięknej łupince...

Stoi ich mnóstwo na półce, w skrzynce.

Ach ale czym jest ta łupina

szara, twarda, bez smaku - to jakaś kpina

 

Pragnienie

Smaku

 

Należy to rozgryźć

Rozgryźć człowieka

Niczym skorupkę

Bo wole poznać to lepsze

 

Mężczyzna jest jak myśliwy

Nie sęp jakiś tylko taki łowca prawdziwy

Im trudniejsze polowanie

Tym większe podekscytowanie

 

Łatwa

Padlina

 

Twarda skorupka jest bezpieczniejsza

Szybciej można się jednak zmęczyć

Zrezygnować z czegoś jak kamień

wewnątrz mogło już być za mało miejsca na to co najsłodsze

01 grudnia 2004   Komentarze (6)

...

Miałem pewne myśli, lecz mi umknęły
Były piekne, niebieskie lecz się rozpłyneły
Zagubiony w świecie pomiędzy sobą
Szukający drugiej połowy z każda mijającą dobą
Czuję niedopełnienie
Swoje wewnętrzne małe cierpienie...

22 listopada 2004   Komentarze (9)

Tajemnicza Pani...


Rozpoczęła rozmowę
Sama... z zaskoczenia
Szybko przeszukuję mą głowę
Czy ja ją znam? ... sortuje obrazy, wspomnienia

Nie ja nie widzialem wczesniej tej dziewczynki
A jednak jest w niej coś znajomego
To oczka Aniołka jak dwie złota kruszynki
Uwiodły, chodź nieznajoma wpadła do oka mego

Cóz poczać... poznać trzeba
Bez rozmowy... tak sie nie da...
Więc powiedz aniołku czyś spadł z nieba?
Czy rozweselic kogoś jest potrzeba?

Przyszłaś mnie otulic skrzydłami
Pomóc w życiu trudnościom sprostać
Jesteś tą której poszukiwałem latami
Pozwól mi przy Twym boku zostać..

15 października 2004   Komentarze (9)

Szmer... serca

nademną niebo, widzę je całe
obok mnie drzewa, przesuwają się stale
widzę ten przyjemny rosy zapach
czuję wrzos w różowych barwach

stąpałem niegdys po tych oblokach
pływałem niegdyś w zieleni stokach
staczałem się pomiedzy drzewami
latałem wraz z wodospadami

teraz płyne spokojnie
łapiąc promienie upojnie
myslę o niczym
dla mnie to już wyczyn

wspominam dobre lata
te gdy kochała mnie mama i tata
gdy była ona na tym świecie
kochać wtedy było kogo przecie

glupota ludzka, haos i zniszczenie
odebrały mi szczescie, radość, natchnienie
gdy serce me powoli zwalniać poczęło
z nurtem rzeki znosić me ciało zaczęło
jedyne co słyszałem ten szmer strumyka...
i widzialem jak życie obok mnie przemyka

05 października 2004   Komentarze (22)

Wspomnienie...

Wschód
Zdziwienie
Krzyki
ehh....
Zignorowałem
Standard

Dźwięk
powietrza
przelatującego
przez wiatraczek

Rozmowa
Flirt?
heh
niepewność
Wspomnienie
Jej
Niezdecydowanie
Zaryzykuję
Spróbować...
nigdy nie zaszkodzi
Chyba że to cyjanek

Piiik
Zamykanie
Rozgrzany
Dysk
Procesor
Ja
wszystko zwalnia
Gasnie
Odpoczywa
Śni...

03 października 2004   Komentarze (8)

Plusy i minusy

Oto wyniki ostatnich dwuch tygodni mojej pracy i szczescia bądź pecha...

Plusy:
+ zmodyfikowałem aniołka na mojej stronie tak, że teraz płacze łzami.
+ nauczyłem się programować w Delphi (ale jeszcze sie dalej uczę)
+ nauczylem się zmieniać Flashe w telefonach i sciagać simlocki
+ wyczysciłem telefon :)
+ narysowałem szkic Gdańska (nie podobał mi sie to dalem mamie)
+ wygrałem latarke i króliczka Duracella

Minusy:
- zepsół mi się telefon (stąd szybka nauka o flashowaniu telefonów)
- mało nie spaliłem kompa
- podkrążone oczy, efektem nocnego pisania programów
- dwie jedynki z matmy mimo iż się uczylem i starałem... ale może ze sprawdzianu bedzie lepiej?:)
- niepewność...
- brak weny
- monotonność

26 września 2004   Komentarze (12)

Dee Dee Debile :)

Uwaga, uwaga. Poniższe opowiadanie zostało stworzone przez dwóch totalnych debili i jest parodią powstającego dopiero opowiadania o Coathu. Do powstania parodii doszło gdy na lekcjach MEDIC przylookał że ja piszę sobie w notesiku plan do drugiej części opowiadania o Coathu, no i musiał dodać coś od Siebie potem ja dodałem i tak dodawaliśmy razem aż powstało super arcydzieło !! Autorami poniższego opowiadania więc są dwie osoby : MEDIC i ShadowOfAngel.

Osoby wrażliwe prosimy o nieczytanie tekstów poniżej...

A oto opowiadanko...
W gabinecie błyszczała biel, na ścianach były przymocowane blado szare paski, owalne, ciągnące się wzdłuż całego pomieszczenia. Był to ogromny pokój, wchodząc do niego można było poczuć jaką jest się małą cząstką tego świata. Do Coatha podsunięto krzesło - również białe z czarnymi wykończeniami - usiadł na nie, a ono się uniosło i podjechało pod samo biurko. Biurko owe było zupełnie innym meblem niż te znajdujące się już w gabinecie. Bardzo się od nich różniło. Było to stare, sosnowe, zbite z desek biurko, na jego blacie widać było liczne zarysowania oraz przetarcia co wskazywało na to że biurko musi być już bardzo stare. Za nim siedział jakiś mężczyzna, spokojnie przyglądający się Coathowi. On również się wyróżniał, był zupełnie inaczej ubrany niż inni ludzie w mieście. Ubierał się w spodnie dżinsowe oraz błękitna koszulę. Szyję jego zdobił krawat a na twarzy widać było nieogolony krótki zarost. Ręce trzymał na biurku i bawił się długopisem. Rozglądnął się spokojnym ruchem po biurku po czym spojrzał na Coatha jakby zapraszał go do wykonania takiego samego ruchu. Coath więc rozglądnął się, widział po prawej stronie zieloną lampkę oliwną a po lewej stronie znajdował się złoty zegarek kieszonkowy na łańcuchu. Prawdopodobnie pochodzi on z kieszeni mężczyzny
siedzącego  po drugiej stronie biurka. Coath poszedł mu zajebać ten zegarek bo czuł się zazdrosny, potem rozpalił ognisko ze starego biurka, chciał się zjarać starym dobrym towarem. Zjarał się. Leżał. Po pewnym czasie usłyszał kroki, coraz bliżej. Kroki były lekki i powolne. Drzwi się otworzyły. Była to piękna kobieta... Blondynka o ponętnych kształtach patrzyła rządnym wzrokiem na zjaranego Coatha? Spolszczymy to - Kołcz :) . Blondynka z coraz bardziej rządnym wzrokiem patrzyła na naszego trenera. Niestety Kołcz był tak zjarany że nie poczuł że oddaje stolca prosto w jego majty i że zajebał kleksa w kształcie gówna na ścianie. Blondynka napaliła się. Podeszła do sex instruktora (Kołcz) i zaczęła ściągać mu gacie. KUPA wyturlała się z majtasów. Jebiący, szczypiący fetor rozklepanego o dupę gówna ocucił gościa bez zegarka. Spojrzał wokół siebie, zmacał rowa i powiedział z ulgą "UFF nie strzeliłem kupy". Kołcz znany od teraz jako kloc-maker z deka się sfilmował i zaczął wyrywać sobie włosy z rowa. Gościu bez zegarka uspokoił się bowiem pierwszy raz od 30 lat nie zesrał się we śnie. Poczuł się mężczyzną, pomyślał "już prawie nie siusiam w majty i już dzisiaj się nie zesrałem!" z podniety krzyknął "Koniec robienia kloca w nocy!". Blondynka się ucieszyła, iż znalazła kogoś o równym poziomie inteligencji i wyszła. pomyliła czynności ale co tam. Kołczu wstał i wyszedł na zakupy z pięciokilogramowym bagażem w gaciach i wydepilowanym rowem. A zegarek? Ma go na uchu - wkręcił sobie że to naszyjnik. Idąc przez miasto w gaciach z zawartością nieczystości, czuł się bardzo żigolo. Przechadzając się tak chodnikiem bardzo cieszył się z uprzejmości ludzi, gdyż wszyscy przechodzili na drugą stronę chodnika. Korzystając z uprzejmości mieszkańców miał nadzieję że ktoś pożyczy mu pieniądze na nowe ciuchy. W tym celu udał się do bankomatu przy którym stała miła starsza pani z odpadającą szczęką.
Po worzonku przez ulicę stwierdził że jest taki kox men że poćwiczy sobie muły przed ekranem bankomatu, jednak nie miał ciężaru. PYK, szczęka babki odpadła, asz qrde! hewi feight!. Poćwiczył sobie przed mirrorem :) Wysiłek fizyczny wywiał z niego cały dym. 5 minut "Eeee, ślisko mi..." spojrzał w duł i ujrzał [miejsce na rysunek MEDICA] "Ale musiałem być zjarany, niezłe to biurko"
Po ćwiczeniach Coath stwierdził że skoro automat nie chce mu dać to on sobie sam weźmie i rozbił głową tego mirrora i wyjął pieniądze które upchał do kieszeni w spodniach. Z całymi kieszeniami wypchanymi kasą ruszył w stronę parku myśląc "Teraz to pokażę temu głupiemu strażnikowi, że ja to robię co chcę" , wszedł do parku i rzucił się na trawnik. Podszedł do niego strażnik i mówi "Tu nie wolno deptać zieleni i nie wolno leżeć". Coath spojrzał na strażnika wzrokiem playboya i powiedział "widzisz Kaziu ten pęczek banknotów? Chcesz je? To aportuj!" i rzucił pieniądze za ogrodzenie. Strażnik zerwał się do biegu ale zatrzymał się i odwrócił do Coatha chcąc dać mu dobrą radę...
Wyjął z nogawki Bejsbol 2300 prO, zamachnął się dla testa, niechcąco wykurwił jakiejś rozpadającej się babci. W chwili gdy zobaczył części jej twarzy na klacie jej wnuczka poczuł przyrost męskości. "Zajebie chujowi a potem wezmę kasę".  Gówniarz oblepiony babcinym gównem zaczął płakać. "Stul pysk bo rozkurwię!" krzyknął ochroniarz. Dziecko natychmiastowo oddało stolca. "Zatruwasz środowisko gnoju!" - JEB - rozjebał dziecko na pół. Kołcz wąchał sobie jajka, wkurwiony ochroniarz zaszedł kloc-mejkera od tyłu i sprzedał mu buta w kapsko, ów zaaromadzony kał wystrzelił mu na oczy. Smród i nieznane związki spowodowały, że zapadł w śpiączkę, miał się ocucić już jako nowy bohater.
A kloc-maker? Skończył wąchać jądra i poszedł do domu.
[koniec]

 

 

14 września 2004   Komentarze (17)

co to będzie, co to będzie...

W ogromnych męczarniach i trudzie oraz przy prawie całkowitym braku czasu powstaje opowiadanie o Coathu... a właściwie dalsza jego część. Jednakże zawsze jak mam czas wolny i mógłbym przeznaczyć go na pisanie to ciągle albo tata mi każe laptopa naprawić bo coś mu się popsuło albo do kogoś musze latać komuś kompa naprawiać albo po prostu wolę sobie odwiedzić piękna koleżankę której dawno nie widziałem ;]
Och tak, to życie jest zakręcone, ale w tym roku mam zamiar być zorganizowany i zawsze przygotowany do szkoły, już nie będzie tłumaczenia "Proszę Pani bo ja zapomniałem..." o nie, już stanowczo koniec z zapominaniem. Kupiłem sobie sztangę więc teraz codziennie po szkole mogę sobie poćwiczyć jakieś 10-20 minut w przerwie miedzy nauką a siedzeniem na necie. W końcu w przyszłe wakacje trzeba będzie mieć czym się chwalić a mam zamiar doprowadzić moje ciałko do stanu lepszego niż jest obecnie... ale chyba nigdy nie osiągnę takiego stanu aby być w pełni z siebie zadowolonym.
Zmieniłem się trochę... coś we mnie w środku się zmieniło i sam nie wiem co, to coś tak diametralnie się zmieniło ze nawet sam to zauważyłem i dziwnie mi z tym... Codziennie sprzątam w pokoju (ludzie cud!!), w ogóle zmieniło się moje podejście do ludzi i do życia, jakieś takie bardziej energiczne, mniej w nim zastanawiania i myślenia typu " a co będzie jeśli powiem jej to a co będzie jeśli powiem tamto..." zresztą po takim myśleniu przeważnie i tak stałem tylko i nic nie mówiłem, tylko myślałem. Jednak czasem nie opłaca się dużo myśleć, od myślenia jest szkoła a życie jest od zabawy i szaleństwa. Więc w czasie roku szkolnego będę się sumiennie uczył ale jeśli tylko będę miał chwilkę wolnego czasu to będę szalał tak aby się wyszaleć za każdym razem będę starał się wyszaleć najmocniej jak tylko mogę. Już dzisiaj chce mi się iść na jakąś imprezę. Może niedługo... zresztą powiedziała że może uda jej się załatwić zaproszenie.. może... ale nic nigdy nie jest pewne. Może i lubię ta niepewność. Takie niespodzianki dnia który właściwie powinien być bez niespodzianek, nie lubię monotonni, nie lubię jak coś się codziennie powtarza, nie lubię mijać codziennie na drodze do szkoły tych samych ludzi.. to dlatego wychodzę o różnych porach do szkoły, czasem 15 minut za wcześnie a czasem 15 minut za późno. Biedny Klinton - przez to nigdy nie wie kiedy ja po niego wpadnę, ale w tym roku dał mi czas ograniczony powiedział "Czekam na Ciebie tylko do 7:15 a potem idę sam" hehe... to się jeszcze zobaczy Klinton :)... w końcu życie jest pełne niespodzianek... może raz sobie pójdziemy na imprezę zamiast do szkoły?
05 września 2004   Komentarze (8)

Znowu...

A jutro ostatni dzień wakacji, znowu ten ostatni. Ja znowu zacznę pisac notki, przez wakacje nie pisaem bo malo siedzialem przy kompie a w zimę i w jesień mniej jakoś wychodze na dwór to akurat bede móg pisac.

30 sierpnia 2004   Komentarze (4)

Początek i koniec...

   Tak się zaczął Piątek... to taki mały „początek i koniec”....
Raniutko o siódmej pobudka, znowu ten denerwujący dźwięk budzika. Chociaż już się tak do niego przyzwyczaiłem ze czasem nawet mnie nie budzi a ja i tak wstaje jakieś dwadzieścia minut później, może także z przyzwyczajenia. Ubrałem garnitur – w końcu to dzień wyjątkowy. Dziś jest ostatni dzień szkoły, rozdanie świadectw. Ubrany przeszedłem się do kuchni zobaczyć co mogę sobie zjeść zanim wyjdę do szkoły i ku memu zdumieniu była już prawie ósma, oznaczało by to że ubierałem się prawie godzinę. Przecież o ósmej miałem być po Klintona i razem z nim iść do szkoły. Cóż... zakończenie roku szkolnego miało się odbyć co prawda o 9:30 ale ja musiałem w szkole być wcześniej i wydrukować dla dyrektora wykresy przedstawiające wyniki klas, porównanie tego roku z poprzednim i zrobienie grand puree aby wyłonić klasy najlepsze i najgorsze. Nawet nie zdążyłem już nic już jeść. Wyskoczyłem jak głupi do szkoły.
   Już w szkole u Dyrektora w gabinecie, robiłem jeszcze to GP i drukowaliśmy szybko... razem chyba zajęło nam to dwadzieścia minut... potem do sal, każda klasa ze swoim wychowawcą spotkała się w sali. Z naszych sal przeszliśmy właściwie od razu do sali gimnastycznej i tam odbyło się uroczyste zakończenie roku poprzedzone rozdaniem świadectw z paskiem i Dyplomów, które zresztą sam pisałem, no ale nie będę się tu przechwalać... w końcu nie po to, to piszę. Po mniej więcej czterdziestu minutach udaliśmy się znowu do naszych klas. Tym razem w klasie odbyło się rozdanie już świadectw bez paska. Kiedy wyczytał mnie nauczyciel i podszedłem po świadectwo usłyszałem jak nauczyciel cicho powiedział „takiego świadectwa to ja bym się wstydził” – „właśnie się go wstydzę...”. Tak oto odebrałem świadectwo jeszcze tylko musiałem podpisać jakiś tam dokumencik ze świadectwo odebrane.
   Po rozdaniu świadectw rozeszliśmy się po domach. Zajrzałem jeszcze do klasy Klintona ale już go tam nie było, musiał wcześniej skończyć. Wyszedłem i po drodze spotkałem wiele znajomych osób, także MIC’a – zioma ze stogów (pozdro stogi ^^). Wracając zobaczyłem ze w moją stronę biegnie Klinton który jak się potem okazało stał cały czas i czekał na mnie na torach tramwajowych... cóż za poświęcenie.. ryzykował życie, hehe, no dobra już sobie nie żartuje. Wróciłem z Klintonem i rozeszliśmy się zaraz za parkiem nad Strzyżą (rzeczką). Ja skręciłem w lewo a on poszedł dalej na wprost. W domu szybko zjadłem coś, bo do szkoły leciałem to nie miałem czasu nic zjeść. Wiec zjadłem i standardowo włączyłem komputer... włączam GG i wpisuje moje piękne hasełko...”213” (nie martwcie się ja już dawno zmieniłem bo zmieniam co kilka dni) no i tak patrzę sobie na te skaczące 20 żółtych słoneczek.. niektóre pochowane za chmurkami a inne wesołe i rozradowane świecą mi w oczy, a pod nimi cała masa czerwonych słoneczek, cała armia... jakieś sto pięćdziesiąt czerwonych słoneczek... to jak potop Szwedzki. Ale słyszę ten piękny dźwięk.. „duuuduudu” i widzę napis „Klinton przesyła wiadomość”. Klikam i czytam... czytam a tam wyczytuję ze on chciałby abym pojechał z nim na plażę, rowerami, mam zabrać ze sobą ręcznik, kąpielówki i piwo. Sięgnąłem do biurka... -ach, tak mam najważniejsze...- pomyślałem trzymając piwko w ręku, po czym zapakowałem je do plecaka i przykryłem ręcznikiem i kąpielówkami. Klinton miał po mnie przyjechać... poszedłem jeszcze ogolić sobie tą bródkę i coś zjadłem. Nagle słyszę dzwonek... a ja jeszcze roweru nie wyciągnąłem. Otwieram drzwi i widzę jakiegoś kolesia... patrzę chwilę na niego i dostrzegam ze przecież to jest Klinton... tylko co on na sobie ma?! Jakąś pomarańczowa koszulkę... hehe beka, a ja go nie poznałem. No wkręciłem mu ze właśnie wychodzę i pobiegłem szybko rower wyciągnąć zza domu, zarzuciłem na plecy plecak i w drogę. Nie będę już opisywał samej jazdy i tego jak koła się obracały przecinając wiatr który będąc ciętym wydawał swoisty dźwięk który bardzo lubię. Dojechaliśmy na plaże.. byli już tam Karol i Adam. Rozłożyliśmy się obok nich i gadaliśmy chwilkę o dziewczynach o Klintona bladej skórze i o wielu innych ciekawych rzeczach.. wypiliśmy piwka jakie mieliśmy przy sobie i postanowiliśmy się wykąpać... a przynajmniej ja miałem taka ochotę.. Adam powiedział mi ze woda jest ciepła to poszedłem się przekonać ale niestety okazało się ze mroźna jak cholera!! Ja nie wiem jak Adam to robił ale on sobie jakby nigdy nic, pływał w morzu. Woda miał około 14’C !! Potem graliśmy trochę w siatkówkę, skakaliśmy w dal i wygłupialiśmy się. Ja postanowiłem ostatnia godzinkę przeznaczyć na opalanie. Położyłem się na plecach i zwrócony byłem twarzą do słońca... tak podoba mi się jak zamykasz oczy i widzisz jasną poświatę... a na tej poświacie widzę dwa cienie... zawsze widzę dwa cienie, poruszają się one jakby latały. Wyglądają tak jakby to były bawiące się ze sobą mewy. Zawsze obserwuje te cienie, tak fajnie wyglądają jak latają w miejscu nie przesuwając się niby a jednak zamieniając się często miejscami i bawiąc się ze sobą.
  Co jakiś czas pytałem się Adama która godzina i chyba o 14:30 pojechałem z Klintonem do domu, zjadłem, przebrałem się i ruszyłem w drogę... do kumpli pytać się czy nie pojechali by ze mną do Dominisi. No ale oczywiście te leniwe czuby (delikatnie mówiąc) nie chciały ruszyć swoich tłustych zadów i albo bali się jechać na Orunie albo im się nie chciało albo ich nie było. No więc pojechałem do Domi sam. Teraz znam już drogę na pamięć...
U Dominisi poszliśmy sobie na murek i tam wypiliśmy piwka które kupiłem razem z Gonzem i Korasem chwilkę wcześniej w hurtowni. Poznałem następnych znajomych Dominiki – Jezusa i Nowaka oraz Korasa. Nie pamiętam już o czym rozmawialiśmy dokładnie ale to i tak nie dla was. Siedzieliśmy jakiś czas na tym murku no i skończyło nam się piwo... wiec poszedłem z „Jezusem” do hurtowni a po drodze podleciał jeszcze do nas Koras który siedział na „punkcie”.
   Piwka kupione... można wracać... no tak tyle tylko że mi się zachciało sikać, musiałem sobie upatrzyć krzaczek i go podlać aby mógł ładnie rosnąć. Znowu piliśmy piwka i gadaliśmy tak sobie o różnych rzeczach, bawiliśmy się telefonami i boskim ledwo działającym radyjkiem Dominisi. Zrobiło się późno.. no a przynajmniej dla mnie późno bo musiałem już lecieć, była godzina 21:00 a o 21:30 miałem być na stacji paliw tej obok GKS. No to ruszyliśmy się z miejsca i Domi szła przodem z Nowakiem a ja powiedziałem Oleńce aby mi wskoczyła na plecy, bo mówiła że ją nogi bolą, przewiozłem ja trochę na plecach... a dokładniej to kawałem od przejścia do „punktu”. Tam się z nimi pożegnałem i poszedłem na przystanek autobusowy, czekałem może z 10 minut na autobus i wsiadłem do byle jakiego bo i tak każdy jedzie do Gdańska Głównego. W Gdańsku wysiadłem przesiadłem się na tramwaj i podjechałem kawałek w stronę stogów, wysiadłem obok GKS i jak wysiadłem i chciałem się przebiec aby było szybciej to zauważyłem że coś nie wychodzi bieganie po prostej linii. No cóż.. co począć, musiałem biec trochę dziwnie. Wiec biegłem tam sobie po chodniku w stronę stacji i patrzałem pod nogi pilnując chodnika aby mi nie uciekł kiedy nagle zobaczyłem jakiś frajerów stojących na chodniku i proszących się o lanie... jak się potem okazało był to MediC z kumplami. Znowu nowe osoby do zapamiętania... ech... ludzie skąd wy się mnożycie że was tyle!! No jak się potem dowiedziałem to byli to Łukasz i chyba Seba... dokładnie nie pamiętam jego imienia. Ku mej radości MediC powiedział że jeszcze mają piwa w siateczce... nie wiem ile było tych piwek ale staliśmy za stacją chyba pół godziny i je piliśmy... pamiętam jak Łukasz ciągle zerował sobie licznik łyków tego piwa przez co bez przerwy zaczynał pić od nowa jedno piwo... nie wiem jak on to robił ale niech mu będzie.
   Otóż rozpoczęła się nasza wyprawa do Gdańska na poszukiwanie klubu „Trójmiasto”...
Do Gdańska już przeszliśmy na piechotę, po drodze chyba trochę za bardzo się wydzierałem bo MediC bez przerwy mnie uciszał....
O drogę do tego klubu pytaliśmy bez przerwy jakiś przechodniów i każdy wymyślał inne miejsce, nie wiem po co ale spytałem się nawet jakiś Anglików. Nie pamiętam co dokładnie robiliśmy ale chodziliśmy chyba z dwie godziny po tym Gdańsku i jak w końcu udało nam się odnaleźć klub to chcieliśmy wejść... zatrzymał nas „bramkarz” mówiąc ze wstęp kosztuje 7 złotych... w tym momencie spodobał mi się komentarz Łukasza „A chuj im w dupę” i wyszliśmy.
   Kręciliśmy się jakiś czas po Gdańsku a ja zrobiłem się tak głodny że męczyłem chyba przez 30 minut MediC’a aby mi kupił hamburgera. Poszliśmy gdzieś pod jakiś klub i spotkaliśmy jakiegoś Sławka... typ od razu mi się nie podobał... zbyt taki był do nas wesolutko nastawiony... wyprowadził nas pod Medisona i chciał abyśmy szli z nim do stoczni bo tam są niby fajne imprezy ale my powiedzieliśmy że musimy już lecieć i poszliśmy w drugą stronę. Nareszcie poszliśmy do Mc’Donalda o 1 w nocy i MediC kupił mi hamburgera. No to teraz byłem happy ale strasznie bolały mnie nogi... moje biedne nóżki... uznałem że musze już lecieć do domu [ tak Domi, uważałem na kominy]. Przeszedłem tunelem na druga stronę ulicy i chciałem iść na tramwaj... a tu dupa blada.. tramwaje nie jeżdżą o 1 w nocy!! No to poszedłem na autobus... a najbliższy autobus za... jedną godzinę!! Postanowiłem wracać do domu na piechotę... w dupie że to jest chyba z 10km ale co innego miałem zrobić...? po drodze jak szedłem to zadzwonił do mnie tata i pytał się za ile będę, powiedziałem że już idę do domu. Jak wróciłem do domu to usiadłem, zrobiłem sobie herbatę i kanapeczki i zacząłem jeść... tata spojrzał na mnie i powiedział „Ty to całkiem trzeźwy chyba nie jesteś...” tak właśnie zakończył się pierwszy dzień wakacji a zarazem ostatni dzień szkoły w tym roku.

29 czerwca 2004   Komentarze (14)
< 1 2 ... 9 10 11 12 13 14 15 >
Shadowofangel | Blogi