Uwaga, uwaga. Poniższe opowiadanie zostało stworzone przez dwóch totalnych debili i jest parodią powstającego dopiero opowiadania o Coathu. Do powstania parodii doszło gdy na lekcjach MEDIC przylookał że ja piszę sobie w notesiku plan do drugiej części opowiadania o Coathu, no i musiał dodać coś od Siebie potem ja dodałem i tak dodawaliśmy razem aż powstało super arcydzieło !! Autorami poniższego opowiadania więc są dwie osoby : MEDIC i ShadowOfAngel.
Osoby wrażliwe prosimy o nieczytanie tekstów poniżej...
A oto opowiadanko...
W gabinecie błyszczała biel, na ścianach były przymocowane blado szare paski, owalne, ciągnące się wzdłuż całego pomieszczenia. Był to ogromny pokój, wchodząc do niego można było poczuć jaką jest się małą cząstką tego świata. Do Coatha podsunięto krzesło - również białe z czarnymi wykończeniami - usiadł na nie, a ono się uniosło i podjechało pod samo biurko. Biurko owe było zupełnie innym meblem niż te znajdujące się już w gabinecie. Bardzo się od nich różniło. Było to stare, sosnowe, zbite z desek biurko, na jego blacie widać było liczne zarysowania oraz przetarcia co wskazywało na to że biurko musi być już bardzo stare. Za nim siedział jakiś mężczyzna, spokojnie przyglądający się Coathowi. On również się wyróżniał, był zupełnie inaczej ubrany niż inni ludzie w mieście. Ubierał się w spodnie dżinsowe oraz błękitna koszulę. Szyję jego zdobił krawat a na twarzy widać było nieogolony krótki zarost. Ręce trzymał na biurku i bawił się długopisem. Rozglądnął się spokojnym ruchem po biurku po czym spojrzał na Coatha jakby zapraszał go do wykonania takiego samego ruchu. Coath więc rozglądnął się, widział po prawej stronie zieloną lampkę oliwną a po lewej stronie znajdował się złoty zegarek kieszonkowy na łańcuchu. Prawdopodobnie pochodzi on z kieszeni mężczyzny siedzącego po drugiej stronie biurka. Coath poszedł mu zajebać ten zegarek bo czuł się zazdrosny, potem rozpalił ognisko ze starego biurka, chciał się zjarać starym dobrym towarem. Zjarał się. Leżał. Po pewnym czasie usłyszał kroki, coraz bliżej. Kroki były lekki i powolne. Drzwi się otworzyły. Była to piękna kobieta... Blondynka o ponętnych kształtach patrzyła rządnym wzrokiem na zjaranego Coatha? Spolszczymy to - Kołcz :) . Blondynka z coraz bardziej rządnym wzrokiem patrzyła na naszego trenera. Niestety Kołcz był tak zjarany że nie poczuł że oddaje stolca prosto w jego majty i że zajebał kleksa w kształcie gówna na ścianie. Blondynka napaliła się. Podeszła do sex instruktora (Kołcz) i zaczęła ściągać mu gacie. KUPA wyturlała się z majtasów. Jebiący, szczypiący fetor rozklepanego o dupę gówna ocucił gościa bez zegarka. Spojrzał wokół siebie, zmacał rowa i powiedział z ulgą "UFF nie strzeliłem kupy". Kołcz znany od teraz jako kloc-maker z deka się sfilmował i zaczął wyrywać sobie włosy z rowa. Gościu bez zegarka uspokoił się bowiem pierwszy raz od 30 lat nie zesrał się we śnie. Poczuł się mężczyzną, pomyślał "już prawie nie siusiam w majty i już dzisiaj się nie zesrałem!" z podniety krzyknął "Koniec robienia kloca w nocy!". Blondynka się ucieszyła, iż znalazła kogoś o równym poziomie inteligencji i wyszła. pomyliła czynności ale co tam. Kołczu wstał i wyszedł na zakupy z pięciokilogramowym bagażem w gaciach i wydepilowanym rowem. A zegarek? Ma go na uchu - wkręcił sobie że to naszyjnik. Idąc przez miasto w gaciach z zawartością nieczystości, czuł się bardzo żigolo. Przechadzając się tak chodnikiem bardzo cieszył się z uprzejmości ludzi, gdyż wszyscy przechodzili na drugą stronę chodnika. Korzystając z uprzejmości mieszkańców miał nadzieję że ktoś pożyczy mu pieniądze na nowe ciuchy. W tym celu udał się do bankomatu przy którym stała miła starsza pani z odpadającą szczęką.
Po worzonku przez ulicę stwierdził że jest taki kox men że poćwiczy sobie muły przed ekranem bankomatu, jednak nie miał ciężaru. PYK, szczęka babki odpadła, asz qrde! hewi feight!. Poćwiczył sobie przed mirrorem :) Wysiłek fizyczny wywiał z niego cały dym. 5 minut "Eeee, ślisko mi..." spojrzał w duł i ujrzał [miejsce na rysunek MEDICA] "Ale musiałem być zjarany, niezłe to biurko"
Po ćwiczeniach Coath stwierdził że skoro automat nie chce mu dać to on sobie sam weźmie i rozbił głową tego mirrora i wyjął pieniądze które upchał do kieszeni w spodniach. Z całymi kieszeniami wypchanymi kasą ruszył w stronę parku myśląc "Teraz to pokażę temu głupiemu strażnikowi, że ja to robię co chcę" , wszedł do parku i rzucił się na trawnik. Podszedł do niego strażnik i mówi "Tu nie wolno deptać zieleni i nie wolno leżeć". Coath spojrzał na strażnika wzrokiem playboya i powiedział "widzisz Kaziu ten pęczek banknotów? Chcesz je? To aportuj!" i rzucił pieniądze za ogrodzenie. Strażnik zerwał się do biegu ale zatrzymał się i odwrócił do Coatha chcąc dać mu dobrą radę...
Wyjął z nogawki Bejsbol 2300 prO, zamachnął się dla testa, niechcąco wykurwił jakiejś rozpadającej się babci. W chwili gdy zobaczył części jej twarzy na klacie jej wnuczka poczuł przyrost męskości. "Zajebie chujowi a potem wezmę kasę". Gówniarz oblepiony babcinym gównem zaczął płakać. "Stul pysk bo rozkurwię!" krzyknął ochroniarz. Dziecko natychmiastowo oddało stolca. "Zatruwasz środowisko gnoju!" - JEB - rozjebał dziecko na pół. Kołcz wąchał sobie jajka, wkurwiony ochroniarz zaszedł kloc-mejkera od tyłu i sprzedał mu buta w kapsko, ów zaaromadzony kał wystrzelił mu na oczy. Smród i nieznane związki spowodowały, że zapadł w śpiączkę, miał się ocucić już jako nowy bohater. A kloc-maker? Skończył wąchać jądra i poszedł do domu.
[koniec]