-Cii..!! słyszałaś?
-Co? Nie, co Ty znowu wygadujesz? nic nie słyszałam, chodź z powrotem kotku!-
-Może to tylko ten głupi Grinfort... przeklęty pterodaktyl. Drastii, kochanie, gdzie jesteś? Nie uważasz, że za ciemno jest w tym pokoju... na dodatek na tak wielkim łożu... wieki będę Cię szukał.-
Caoth przymrużył oczy w nadziei, że uda mu się dostrzec piękne ciało Drastii... nie zobaczył nic. zaczął wpatrywać się w miejsce skąd ostatnio dobiegł do niego jej głos. W tym czasie Drastii cichym zaklęciem pojawiła się za Caothem i przesuwając się na kolanach po pościeli powoli zbliżyła się do niego, rzuciła się na niego od tyłu. On jednak jako wyśmienity wojownik zareagował błyskawicznie i słysząc szelest długich włosów odwrócił się i złapał dziewczę w ramiona. Poczuł jej rozgrzane ciało w swoich rękach... teraz przynajmniej mógł dostrzec jej oczy które świeciły w ciemności niczym oczy kota.
-Drastii, powiedz mi kotku czemu nie możesz mieć kota, tak jak każda porządna czarownica... ale Ty nie, Ty musisz mieć pterodaktyla i to jeszcze tak złośliwego. Przecież za każdym razem jak do Ciebie przychodzę to potem butów szukam po całym mieszkaniu. Dlaczego on tak lubi bawić się moimi butami?!-
-Grinfort jest moim ulubionym zwierzaczkiem i nie pozwolę go zamienić na jakiekolwiek inne, kocham go bo jest taki słodki, a Twoimi butami bawi się bo Ty jesteś jeszcze bardziej słodki i jest zazdrosny.-
Czarownica i palladyn oboje siedzą na łóżku i wpatrują się w siebie, nagle ich uwagę odwrócił dziwny łomot w kuchni. Caoth wsłuchał się chwilkę-
-Kurka wodna! To głupie ptaszysko znów coś zbiło, mam nadziej ze nie którąś z Twoich probówek. Idę zobaczyć co tam się stało.
-miśku...- Coath obróci się i spojrzał na nią - wracaj szybko... mam dla Ciebie niespodziankę - na twarzy Coatha pojawił się lekki uśmieszek-
-Będę za chwilkę- Wstał, ubrał skarpetki, zarzucił na siebie koszule, upewnił się czy jego sztylet jest zamocowany jak zwykle na łydce lewej nogi i ruszył na dół do piwnicy gdzie znajdowała się kuchnia i łazienka. Wyszedł z pokoju, przeszedł kilka kroków i złapał poręcz lewą ręką aby się nie potknąć o leżące buty które mogą leżeć gdziekolwiek. Po chwili skręcił w lewo i po schodach na dół zszedł, minął drzwi frontowe, przeszedł przez pokój gościnny i potem prosto do schodków kamiennych prowadzących do kuchni. Wchodząc rozejrzał się ale nie zauważył nic szczególnie zasługującego na uwagę. Wszystko stało tak jak wieczorem zostawił. Prawą ręką wymacał na murze sznureczek, pociągnął i za sprawą magicznej nici zapaliły się świeczki porozstawiane w całej kuchni. Zrobiło się nagle tak jasno ze Caoth zasłonił oczy rękawem na chwilkę, ale zaraz przyzwyczaił się do nowego naświetlenia. Po środku stał wielki stół z bardzo grubym blatem, po prawej stronie była umywalka z wodą doprowadzaną wprost z pobliskiej rzeki otaczającej miasto. Po jego lewej stronie znajdowała się spiżarnie, poszedł w lewo i zaraz za rogiem była łazienka... na tą łazienkę składał się brukowany chodniczek z dziurką po środku służącą odprowadzaniu wody oraz wanna. Caoth zbliżył się do wanny a w środku ujrzał śpiącego Grinforta.-
-Grinfort!! wstawaj !! - kopnął wannę - słyszysz mnie? co Ty tutaj wyprawiasz, co to były za hałasy?! -
- Uspokój się Caoth, przecież to nie ja. jakbyś się wsłuchał to usłyszałbyś że ta hałasy są z sypialni Drastii-
Coath chwilkę popatrzył na Grinforta zdziwionymi oczyma poczym zaczął się wsłuchiwać i faktycznie tym razem łomot było słychać z sypialni Drastii. Wbiegł najprędzej jak potrafił po wszystkich schodach i potężnym ciosem łokcia otworzył drzwi. Rozglądnął się ale w pokoju była cisza i panował mrok. Przywołał żywiołaka ognia i kazał mu zapalić wszystkie świeczki w pokoju, kiedy żywiołak się uwinął jednym ruchem ręki odczarował go. W pokoju nie było nikogo, nic również nie wskazywało na to że ktokolwiek był tu. Wszystko poukładane i nawet łoże pościelone. Tyle tylko że to nie możliwe gdyż przed chwilka baraszkował na nim z Drastii a teraz ten pokój wygląda jakby był dopiero co wysprzątany.-
-Kochanie, jesteś tutaj?- cisza, jedyne co słyszał to głuche bicie swojego serca. Rozglądnął się dookoła o obszedł całe łoże w koło, ale nic nie znalazł. Stawiając następny krok poczuł że coś kruszy się pod jego nogami... to był kawałem węgla, malutki węgielek z drzewa. Dokładnie takich węgielków używają królewscy magowie do rzucania czarów. Po chwili zastanowienia pognał jak głupi przez miasto do zamku króla. Do zamku miał daleko, Drastii mieszkała na samym skraju miasta. miasto było rozbudowane w około jeziora i miało kształt półksiężyca. Jezioro to było jakby bąblem na pobliskiej rzece Arkas która obiegała miasto z prawej strony, z tej również strony było jezioro, a poza tym zaraz za miastem rzeka zakręcała o 180 stopni i opływała miasto z lewej strony. W ten sposób zabezpieczone przed wrogami Tandis, rodzinne miasto Drastii i Caotha, rozwijało się w pokoju.
Kiedy Caoth dobiegł do zamku podszedł pod schody, spojrzał w górę i pomyślał - Co za debil ze mnie - wyjął z sakiewki drobny kawałeczek węgla kamiennego i roztarł w ręku po czym upuścił pod swoje nogi. Znalazł się nagle w komnacie króla Arwina. Król wcale nie był zdziwiony wizytą palladyna, spodziewał się jego tak samo jak spodziewali się jego magowie stojący po oby stronach króla. Ten mag po lewej stronie Arwina to stary i mądry mag jednak ślepo wierny królowi, jeśli sprawa nie dotyczyła królestwa bądź króla to można było liczyć na jego wiedze i bezstronność. Mag po prawej stronie króla to młody dziewięćdziesięcioletni mag z jeszcze czarnymi włosami i krótka brodą, ten mag był najbardziej złośliwym i sadystycznym podwładnym króla.
Oboje magowie w kilka chwil splątali Caotha zielonymi nićmi mocy. Marne były jego próby uwolnienia się, obaj magowie posiadali moc wiele razy większą od mocy palladyna.-
-Czego chcesz ode mnie Arwinie?! - wykrzyczał już wściekły Caoth-
-Oj nieładnie że się tak denerwujesz, poza tym to Ty przyszedłeś do mnie wiec może ja powinienem był zapytać czego ode mnie oczekujesz, a ja jako dobry władca postaram się Tobie pomóc. - Arwin wstał i podszedł bliżej Caotha, sięgał mu tylko do ramion a przy potężnie zbudowanym ciele Coatha, król wyglądał niczym giermek.
-Dobrze wiesz po co przyszedłem! Gdzie jest Drastii?!-
-Tego zaraz się dowiesz- odwrócił się od Caotha podniósł palec wskazujący prawej ręki do góry, po czym zgiął go - widzisz jak ja dużo mogę jednym palcem...-
Caoth zdążył otworzyć usta i nagle pojawił się w celi, w celi która była zbudowana z metalowych krat owiniętych w magiczne nici. Rozglądnął się w około ale nie było nikogo, ten loch rozświetlał tylko skromny blask słońca wpadającego przez okno wybite w murze pod sufitem. Nie wiedział co się dzieje, nie wiedział o co całe to zamieszanie...
Arwin siedział na swym taboreciku i rozmyślał, wyglądając przez ogromne okno w swojej komnacie. Jak zawsze kiedy nad czymś bardzo się skupiał miał w zwyczaju już drapać się za uchem. Do komnaty króla wszedł Tar, młodszy z magów królewskich, ten z krótką czarną bródką.-
-Panie, czy mamy przyprowadzić tą wiedźmę?-
-Uważaj na słowa magu! To jest jedyna w mieście aptekarka, tylko trochę niegrzeczna.-
-Przepraszam najjaśniejszy Panie - Tar ukłonił się nisko - Czy życzy sobie wasza wysokość abym przyprowadził czarodziejkę wykonującą zawód aptekarki w naszym mieście?-
-Tak, z chęcią wysłucham jej wyjaśnień-
Tar, wyprostował się, i klasnął w dłonie. Pojawił się Van, starszy mag, razem z Drastii splątaną zielonymi nićmi. Arwin cały czas patrzał przez okno, nawet nie miał zamiaru się odwrócić twarzą do swojego gościa. Van spojrzał na Tara i gestem ręki kazał mu opuścić komnatę. Młodszy mag wyszedł przez wielkie drewniane drzwi.
-Panie, przyprowadziłem Tobie ta oto kobietę w której żyłach płynie błękitna krew, czy życzysz sobie panie abym przeczytał zarzuty jakie znaleźliśmy przeciwko niej?-
-Czytaj i nie gadaj tyle-
-Dobrze więc. Tar wyszukał się u niej następujących złych uczynków. Unika płacenia podatków, posiada nielegalnie oprzyrządowanie służące do produkcji mikstur a dokładniej buteleczek z magią i zdrowiem, nie pobiera opłat za usługi jakie wykonuje dla pospólstwa i dla elfki, Skandi, mieszkającej w lesie Wallandis. Moje natomiast zarzuty to brak szacunku z jej strony dla waszej wysokości, w jej domu nie widziałem ani jednej flagi z Godłem królewskim i całkowite ignorowanie zebrań na placu zamkowym jakie Król zwołuje. To tyle co do zarzutów, czy mam opuścić komnatę?-
-Nie, zostań, chcę abyś był moim doświadczonym doradcą w wyborze jaki za chwilę mam zamiar podjąć.-
Van podszedł do Arwina i wyszeptał mu coś na ucho. Drastii stojąc sama uspokoiła się troszkę i przypomniała sobie że w domu został Grinfort. Sięgnęła ręką do naszyjnika na którym wisiał talizman przywołania i mocno go ścisnęła, wymawiając zaklęcie – grantumfortuguindo – teraz czuła jak talizman robi się coraz cieplejszy a za oknem było już widać lecącą sylwetkę bojowo nastawionego Grinforta, niestety mag Van również dostrzegł obiekt na niebie, spojrzał szybko na Drastii i już wiedział że to jej pterodaktyl. W zawrotnie szybkim tempie wypowiedział jakieś zaklęcie które z wielkim hukiem wyleciało przez okno w stronę Grinforta. On jednak wyminął zaklęcie, ale zaklęcie zawróciło za nim. Był zmuszony szybko lądować aby pozbyć się natrętnego czaru. W dole zauważył skalny most ponad uliczka miasta i zanurkował pod mostem, niestety czar ominął most i dalej gonił zwinnego Grinforta. Zbliżył się do zamku i leciał najbliżej ziemi jak tylko mógł. Przelatując wzdłuż murów zauważył w małym okienku znaną mu sylwetkę i wyczuł przyjazny zapach butów Coatha. Wzbił się do góry, bardzo wysoko i czekał aż dogoni go zaklęcie, jak tylko było już bardzo blisko to zaczął pikować w dół celując w małe okienko, skrzydła złożył po sobie, dziób wypiął do przodu i trafił idealnie. Coath aż podskoczył gdy usłyszał wybuch a potem szum sypiącego się muru o który rozbiło się zaklęcie. Poczekał chwilkę aby opadł kurz i zauważył Grinforta-
-Grinfort!! Pterodaktylku kochany!! Pierwszy raz tak się cieszę że Cię widzę, musisz mnie stąd wyciągnąć, to dla dobra Twojej pani.-
-Dobra ale jak wrócimy do dasz mi pobawić się Twoimi butami-
-Zgoda kupie nawet pięć par takich butów tylko mnie stąd wyciągnij!-
Grinfort starał się przegryźć metalowe kraty owinięte zaklęciami ale jedyne co mu się udało to uszkodzić trochę metal, zaklęcia natomiast trzymały się mocno.
-Coathu nie mogę, wybacz mi ale nie posiadam żadnego kamienia ani mikstury która mogłaby w jakikolwiek sposób uszkodzić to zaklęcie.-
Coath przypomniał sobie nagle że w jego sakiewce jest jeszcze dosyć spora część węgla drzewnego, w kieszeni koszulki miał natomiast węgiel kamienny. Jego węgielek kamienny nie był dość silny aby poradzić sobie z tym zaklęciem i przenieść go gdziekolwiek ale węgiel magów królewskich jest chyba wystarczająco silny. Tylko że nie jest kompletny. Coath wyjął oba węgielki i patrzał na nie przez chwilkę, po czym roztarł węgiel magów w prawej ręce a swój węgielek w lewej i jak poczuł że są już pyłem wymieszał oba.-
-Mam nadzieje Grinfordzie że to się uda, trzymaj za mnie szpony-
-Daleko Cię to nie przeniesie, czar oplatający klatkę wyłapie prawie całą moc Twojego zaklęcia. Musiałbyś zrobić to naprawdę dokładnie.-
Coath spojrzał na Grinforta i rzucił sobie pod nogi proch, zamykając oczy i modląc się aby to się udało. Gdy otworzył oczy znajdował się metr poza klatką.
-Coath! Udało Ci się!! Zrobiłeś to, moje gratulacje. Wsiadaj szybko na mnie to Cię stąd zabiorę-
-Żartujesz sobie przecież jesteś wielkości sporego psa, nie utrzymasz mnie-
-Widzę że jeszcze nie masz zaufania do pterodaktyli. Wsiadaj i nie marudź-
Grinfort pochylił szyję a Coath wsiadł jemu na grzbiet i oboje wyfrunęli przez wielki otwór w murze.-
-Gdzie lecimy?-
-Grinfort, zabierz mnie na północno zachodnią część lasu Wallandis, do Skandi-
-...się robi mistrzu...-
Lecieli przez jakiś kwadrans i dostrzegli już ogromny las który był od południa niczym mór miasta. Nikt nigdy go nie przebył żywy. Po prawej Coath dopatrzył się dymu-
-To musi być tam – rzekł wskazując palcem – podleć i wyląduj obok tego dymu-
Grinfort wykonał rozkaz. Wylądowali na polance, Coath podszedł bliżej miejsca skąd wydobywał się dym... ale nic tam nie było. Dym uciekał z ziemi. Coath nie potrafił tego zrozumieć. Wyjął nóż który miał przymocowany do łydki i wyciął kawałek trawy w miejscy skąd dym wylatywał, pod trawą nie było ziemi, była zwykła dziura. Postanowił wyciąć resztę trawy i wejść do środka-
-Stój! Co robisz z moim kominem?! Tak właśnie myślałam że ktoś mi się tu kręci-
-...ekhm... przepraszam nie wiedziałem że to Twój komin, znaczy się mieszasz pod ziemią?-
-Tak od czasu kiedy król mnie nie lubi to muszę się ukrywać a dym wydobywający się z ziemi skutecznie odstrasza jego wojska.. hehe oni myślą że tu mieszka smok... hehe a to Ci dopiero-
-Czy możesz mi pomóc?-
-pomóc, pomóc... każdy tylko chce aby mu pomagać. Nie możecie chodź czasem przyjść do mnie ludzie z czymś dla mnie?-
-Zrobię co zechcesz tylko mi pomóż!-
-hmm.. co zechcę powiadasz... dobra zgadzam się. Mów czego chcesz? Mikstury młodości, a może pragniesz być ogierem w łóżku, mam wszystkie mikstury na co tylko zechcesz-
-potrzebuję coś innego, chcę abyś mnie nauczyła zaklęć bitewnych i leczących rany, chcę abyś zwielokrotniła mój poziom magii. Proszę od tego zależy życie mojej ukochanej...-
-Chwila, czy Ty mówisz o mojej małej Drastii?-
-Tak, znasz ją?-
-Oczywiście głuptasie, razem się wychowywałyśmy, w końcu jesteśmy w jednym wieku-
-Nie przeczę. Ale jednak dalej proszę Ciebie o to abyś mi pomogła-
-Dobrze, aby zwiększyć Twoja moc musisz odwrócić wodospad-
Chwyciła Coatha pod ramię i przeszła z nim na skraj wodospadu płynącego niedaleko jej domu. Stanęli na samym skraju, woda opadała daleko w dół a rozproszone kropelki sprawiały iż widać było podwójną tęczę, jedną wysoko nad głową a drugą w dole wodospadu.-
-Widzisz ten wodospad. To nim spływa rzeka Arkas to jest zachodni wodospad, nazywa się Ikandel. Natomiast Ty masz odwrócić wodospad który jest bliźniakiem Ikandela, wodospad zachodni o nazwie Yntorwdo. Tamtym wodospadem woda płynie pod górę i wpływa do rzeki Arkas, potem rzeka z lewej swojej strony Tworzy jezioro i płynie dalej a za miastem skręca w lewo i obiega miasto i spływa Ikandelem. My stoimy teraz obok Ikandela a Ty aby dotrzeć do Yntorwdo musisz lecieć na swoim pterodaktylu wzdłuż lasu Wallandis.-
-Dobrze zrobię co karzesz ale daj mi jakąś wskazówkę jak ja mogę odwrócić wodospad i to jeszcze taki który płynie pod górę?!-
-ja jedynie mogę Tobie powiedzieć abyś ruszył głową. Nie wszystko co mówimy ma dosłowne znaczenie. Tak samo jak z Tym co teraz powiedziałam... przecież nie będziesz machać łepetyną no nie?-
-Nie rozumiem ale postaram się zrozumieć w czasie lotu-
Coath wyruszył najszybciej jak potrafi, wskoczył na Grinforta z takim impetem że aż biedny zwierzaczek poczuł ciężar swojego tymczasowego pana na plecach. Ruszyli w drogę i lecieli cały czas wzdłuż lasu. Po lewej stronie rozciągał się wielki i ciemny las a po prawej jasno zielone łąki, bardzo daleko za łąkami widać było mury miasta.
Arwin wychylił się przez okno aby sprawdzić co tak huknęło.-
-Co to do jasnej cholery było?! - wykrzyczał do Van odwróciwszy się na pięcie – natychmiast zawołam mi tu Tora!-
-Ależ panie, nie ma się czym martwić to jedynie mój czar dosiągł swojego celu a ten huk to był odgłos ginącego pterodaktyla, którego właścicielka jest obecna tu Drastii – mówiąc to wskazał na młodą czarownicę której oczy zaczęły robić się coraz bardziej szkliste – teraz masz panie dowód jej niewierności, chciała zaatakować Ciebie swoim prywatnym pterodaktylem.-
-Czy to prawda Drastii? Chciałaś pozbawić swojego Króla życia używając do tego celu jakiegoś nędznego ptaka? Mów!!-
-Nie panie, chciałam tylko aby mnie uwolnił ponieważ jestem niewinna-
Arwin zaczął się nerwowo drapać za uchem, chodził z jednego kąta w drugi i nie wiedział co ma zrobić. W końcu usiadł i kazał magowi uwolnić Drastiię.-
-Powiedz mi czy mogę Tobie zaufać i obiecasz mi że nie będziesz już rozprowadzać mikstur za darmo i będziesz przychodziła na zebrania na placu zamkowym? Naprawdę nie mam ochoty nikogo wieszać zwłaszcza że dziś strasznie boli mnie głowa, a i już chyba na moje rządy niedługo nadejdzie pora. Będę musiał sobie znaleźć następcę, dzieci nie mam, żony nie mam a wiek mój sędziwy. W końcu niewielu dożywa wieku dwustu pięćdziesięciu lat. Powiedz... nie chciałabyś zostać moją żoną?-
-Nie panie, ja już mam ukochanego i kocham tylko jego-
-Ze mną było by Ci lepiej, miałabyś władzę, pieniądze i co tylko zechcesz-
-W miłości panie nie liczy się pieniądz ani władza, może dlatego właśnie Panie nie możesz znaleźć sobie żony-
-Mówisz mądrze, prawie tak jak mówi Van, widać ze kochasz tego swojego Coatha. Facet ma szczęście-
Arwin pokręcił się trochę na swoim taboreciku i spojrzał na Vana który starym i mądrym wzrokiem obserwował Drastii. Oparł się łokciami na biurku-
-Dobrze, puszcze Ciebie...-
-Nie panie!! Co Ty robisz?! – wybiegł zza drzwi Tar ze wściekłością na twarzy – nie możesz jej puścić, mam co do niej inne plany!!-
-Tor wstydziłbyś się jak Ty się odzywasz do króla? Posłuchaj moich rad jako że jestem bardziej doświadczonym magiem od Ciebie i zapamiętaj sobie że na króla się głosu nie podnosi-
-Zamknij się stary głupcze nie rozmawiam z Tobą, Ty myślisz tylko o państwie i o królu a nie myślisz o tym aby sobie zapewnić należyty byt. Jesteś stary i głupi nie wiesz, że jak król nie będzie już króle to nie będziesz miał pracy, ja sobie gromadzę środki na te ciężkie czasy i planuje przyszłość a Ty żyjesz dniem dzisiejszym.-
Drastii obserwowała kłótnie czarodziejów i postanowiła wykorzystać ten moment na ucieczkę, wybiegła czym prędzej przez drewniane drzwi komnaty i zbiegała po schodach. Usłyszała, że w komnacie nagle nastała chwila ciszy po czym zobaczyła zielony blask na murze. Odwróciła się a zielona nić zaklęcia owinęła się wokoło jej nogi. Drastii tym razem miała obie ręce wolne i mogła rzucić czar bojowy. Ułożyła ręce jak do modlitwy i wypowiedziała zaklęcie a z jej ust wypłynęła czerwona nić która zacisnęła się w około nici zielonej i niczym wąż swoją ofiarę udusiła nić zieloną. Drastii zaczęła biec szybciej mało nie potykając się o schodki lecz teraz zobaczyła że goni ją nic niebieska, nie udało jej się tym razem rzucić czaru odpierającego atak. Niebieska nić dotknęła przegubu Drastii co spowodowało że czarodziejka zasnęła. Zaraz za nicią niebieską doszła do niej nić zielona która owinęła ja mocno, podniosła do góry i wciągnęła z powrotem do komnaty.-
-No nie koleżanko – powiedział Tar machając rękoma przed sobą w celu kontrolowania nici które wypuścił – co do Ciebie to mam inne plany, posłużysz mi jako przynęta... będziesz moją kartą przetargową. Dla Ciebie Coath zrobi wszystko, a oboje wiemy jakim jest wspaniałym wojownikiem. Chcę go zmusić aby wykradł z królestwa smoków statuetkę poznania. Dzięki temu będę znał miejsca gdzie chowa się 7 mędrców a co dalej zamierzam to już nie powinno Cię obchodzić bo tego momentu nie dożyjesz.-
- Tar... czy ja dobrze słyszę? Ty spiskujesz przeciwko mnie? Spiskujesz przeciwko swojemu królowi? Przecież wiesz ze nawet jak odnajdziesz siedmiu mędrców to nie dadzą Ci oni dominacji nad wszystkim co żyje. Nie zmusisz ich do tego. Ja na to nie pozwolę!-
Arwin wstał i chciał rzucić się na Tara ale ten zdążył oplątać go zielona nicią. Van widząc co się dzieje natychmiast wysłał nić czerwoną w kierunku Tara mając na celu ogłuszenie czarownika ale tu również okazało się że młodszy Tar posiada jednak o wiele szybszy refleks niż Van. Zasłonił się nicią czerwoną która zaraz przystąpiła do kontrataku i dopadła Vana, wybuch odrzucił sędziwego czarodzieja który zatrzymał się dopiero na ścianie, niedaleko okna. Teraz Tar mógł pozwiązywać nićmi zielonymi każdego i przenieść ich do lochu. Tak też zrobił...
Coath wraz z Grinfortem widzieli już wodospad Yntorwdo. Grinfort przyszykował się do lądowania ale palladyn poprosił go aby poleciał do dołu wodospadu i wzleciał do góry wraz z biegiem wody. To też Grinfort wykonał. W dole wodospadu była taka cisza i spokój, woda delikatnie i gładko skręcała do góry. Gdy wzlecieli do góry to woda była już tam wzburzona, z hukiem wystrzeliwała do góry aby w chwile potem opaść na rzekę i płynąć dalej w stronę miasta. Tutaj nie było tęczy.
Wylądowali oboje po lewej stronie wodospadu, z tej strony gdzie był las. Coath nawet nie z szedł z Grinforta, cały czas wyglądał jakby strasznie intensywnie myślał.-
-Lecimy z powrotem do Skandi, ale to szybko!-
-No dobra już lecę tylko mnie nie popędzaj-
Kiedy dolecieli do chatki Skandi, Coath zostawił Grinforta na zewnątrz a sam wszedł do jaskini która była domem elfki.-
-Skandio! Udało mi się odwrócić wodospad Yntorwdo. Skandio jesteś tutaj?-
-Tak jestem, opowiedz mi jak tego dokonałeś...-
-otóż... ruszyłem głową. Gdy się odwróci wodospad to jego nazwa brzmi ODWROTNY-
-Brawo, ale to i tak było dziecinnie proste... nie wiem czy za takie cos powinnam uczyć Ciebie tak potężnej magii.-
-proszę, obiecałaś-
-Dobrze ale zrobisz dla mnie jeszcze jedną przysługę...-
-jaką, mów szybko co mam zrobić!-
-Otóż widzisz jestem w wieku Twojej czarodziejki, brzydka chyba nie jestem a i mam takie same pragnienia jak ona. Siedzę tu sama i jestem przez tyle już lat bez mężczyzny a Twoje ciało widzę jest pięknie ukształtowane i takie młode, żywe... Chciałabym abyś mnie zaspokoił, abyś ukoił moje pragnienia. Mama nadzieje ze wiesz o czym mówię-
-Ależ Skandio to niemożliwe, ja kocham tylko Drastiię i nikomu więcej nie oddam się. Ona zna moje pragnienia i zachcianki erotyczne. Żadna inna. Moje serce do niej należy.-
-To będzie tylko seks, żadnych uczuć, nie chcę od Ciebie Twojego serca, jakbym chciała to bym Ciebie zaczarowała. To co zgadzasz się?-
-Nie, albo dasz mi to co obiecałaś albo znajdę sobie kogoś innego kto mi pomoże.-
-Pewien jesteś, zobacz jakie mam młode i piękne ciało – wypowiadając te słowa ściągnęła z siebie białą jedwabną suknię i zbliżył się do Coatha – moje ciało płonie dla Ciebie... wystarczy ze tylko powiesz „Tak” a zajmie nam to chwilkę. Potem pomogę Ci ratować Twoją ukochaną-
-Nie jestem zainteresowany – odwraca się z zamiarem opuszczenia izby-
-Coath nie wychodź....- przytuliła się do jego pleców a rękoma pieściła jego tors odsłonięty tylko dlatego że rano nie miał czasu zapiąć białej koszuli – będzie nam dobrze, zdecyduj się – odwróciła go do siebie i zaczęła rozpinać jego spodnie... na twarzy Coatha pojawił się pot. Wyglądał jakby walczył sam ze sobą – jesteś pewien że tego nie chcesz? – wyszeptała mu do ucha kładąc jego ręce na swoich piersiach.-
-Skandio, jesteś cudowną kobietą o urodziwych kształtach i ciało me pragnie Ciebie tu i teraz ale serce mi wzbrania więc nie mogę. Wybacz idę szukać u kogoś innego pomocy-
-Nie idź! To był tylko test... chciałam zobaczyć jak bardzo kochasz Drastiię i musze przyznać że ma czarownica szczęście, żeby na takiego faceta trafić to trzeba wiekami szukać. Dobrze, pomogę Tobie.-
Elfka podniosła ręce do góry a jej suknia sama na nią spłynęła. Potem wysunęła rękę przed siebie tak jakby chciała coś dać Coathowi-
–Weź to-
-Ale ja nic nie widzę-
-przyjrzyj się uważnie, spójrz na to sercem a nie umysłem, poczuj ciepło płynące od tego przedmiotu.-
-naprawdę nie widzę żadnego przedmiotu na Twojej dłoni-
Coath przyglądał się chwilkę delikatnej dłoni Skandi ale nic nie widział, nagle przypomniał sobie to co ona przed chwilką powiedziała...”poczuj ciepło”. Zamknął oczy i wyciągnął dłoń do jej dłoni. Poczuł ciepło jakiegoś przedmiotu. Było to strasznie dziwne ciepło... dreszczyk przeszedł go po całym ciele a w brzuchu zrobiło mu się jakoś dziwnie, upuścił przedmiot na dłoń Skandi.-
-Co to było?!-
-Nic... bo miłość jest niczym... największą miarą miłość jest miłość bez miary. To co trzymałeś w ręku było Twoją miłością jaką darzysz do Drastii to jest jej moc która spotęguje Twoją magię.-
Coath patrzył chwilkę w oczy Skandi po czym zabrał się do ponownej próby przejęcia dziwnego przedmiotu. Chwycił go w rękę a dreszczyk znowu przebiegł jego ciało. Tym razem nie puścił. Zawiązał sobie ten niby pasek wokół ramienia. Otworzył oczy i spojrzał na ramię ale nic tam nie było.-
-Gdzie jest ten pasek?-
-To nie jest pasek, to jest nić miłości... jest tak gruba że faktycznie mogłeś ją pomylić z paskiem. Teraz idź już i wyciągnij swoją ukochaną z lochu w którym właśnie siedzi. Widziałam w kociołku jak zamknął ją oraz Vana i Arwina, ten niegodziwy Tar. Musisz się go pozbyć i uwolnić ich.-
-Lecę i dziękuję–
pocałował Skandię i wybiegł przez otwór w skale który jest niby drzwiami. Skandia stała chwilkę jeszcze z zamkniętymi oczyma i powiedziała cichym głosem-
-...Drastii, Ty szczęściaro... on ma tak jedwabiście delikatne usta...-
Coath leciał na Grinfordzie i poganiał biednego pterodaktyla który już i tak dawał z siebie wszystko aby lecieć jak najszybciej. Grinfort w końcu się zdenerwował-
-Chcesz szybciej? To trzymaj się, teraz będzie błyskawicznie-
Wzbili się wysoko ponad chmury tak że Coath po raz pierwszy dostrzegł drugi księżyc o którym opowiadał mu niegdyś ojciec. Nagle osiągnęli jakby szczyt i na chwilkę zwolnili, potem Coath miał uczucie jakby zupełnie się zatrzymali. Grinfort złożył skrzydła po sobie i zaczął pikować pod kątem w stronę zamku. Lecieli tak szybko że krótki zarost palladyna zmienił się w kryształki lodu. Pterodaktyl dopiero wyhamował przy samym dachu zamku.
- Wyląduj w oknie komnaty królewskiej-
Tak też Grinfort zrobił, Coath zszedł z niego i zobaczył że panuje tam bałagan i nie ma nikogo w komnacie. Przypomniał sobie że Elfka mówiła coś o lochu, że tam więzi ich wszystkich, Tar. Postanowił się przenieść na dół, sięgnął do sakiewki.. ale była pusta. Sięgnął do kieszeni w koszuli ale tam również pusto-
-Kurcze zapomniałem ze zużyłem wszystkie węgielki na uwolnienie się z więzienia-
-ech mistrzu... spróbuj zrobić to od ręki, przecież jesteś potężniejszy niż byłeś do tej pory.-
-racja... zobaczymy co potrafię-
Coath skupił się i pomyślał o miejscu w których chce być, zacisnął ręce w pięści i... przeniósł się...
-No a nie mówiłem że mu się uda-
Pojawił się dokładnie w środku celi, pod jego nogami leżeli związani zielonymi nićmi Drastii, Arwin i Van. Mając teraz większą moc poradził sobie z nićmi w kilka chwil i uwolnił przyjaciół. Spojrzał na kraty, podszedł i rozerwał wszystkie nici jakie je oplatały. Rozchylił kraty i wypuścił wszystkich. Wyszedł z klatki i pognał schodami do góry ale na jego drodze stanął Tar. Zaśmiał się głośno-
-I co Ty sobie wyobrażałeś że uda wam się uciec?-
-hmm... tak właściwie to jest dokładnie tak jak mówisz-
-niedoczekanie-
Tar wysłał w kierunku Coatha wiązkę zielonych czerwonych i niebieskich nitek. Ale każda jak tylko dotykała Coatha padała na ziemie. Tar szerzej otworzył oczy, wyciągnął otwartą dłoń do palladyna-
-niemożliwe, jak żeś to zrobił-
-nic nie jest niemożliwe-
Tar z wystraszona miną szybko przeniósł się w nieznane miejsce.
-A tak właściwie to wiesz może Vanie czemu Tar uciekł i gdzie?-
-Uciekł bo wyczuł od Ciebie ogromna moc, moc jaką nawet ja nigdy nie dysponowałem.-
-hehe to wszystko zasługa tego paska na mym ramieniu-
-paska? Przecież nic nie masz na ręku...-
-Dostałem od Skandi ciepły pasek miłości-
-To niemożliwe, nie istnieje taki pasek, to na pewno była nić grzewcza jaką używamy my, czarodzieje kiedy jest nam zimno.-
-No to jak wytłumaczysz moja moc?-
-Ta moc w Tobie jest od początku a ogrom miłości jaki czujesz do Drastii rozbudził tą moc która drzemała w Tobie-
-teraz już wszystko rozumiem ale gdzie uciekł Tar?-
-Uciekł do Zarosa, to jest odległa kraina gdzie zapewne będzie chciał zdobyć sprzymierzeńców i wrócić ale my zdążymy się przygotować-
Coath wraz z Drastii wrócili do domu. Weszli do sypialni a Coath chwycił czarownice za ramiona i rzucił delikatnie na łoże...-
-teraz kotku poczujesz jaka moc we mnie drzemie-
-już nie mogę się doczekać-
Palladyn ruszył palcem a świece w sypialny przyciemniły się. Zaprał się do rozbierania ukochanej. Ściągnął z niej koszulkę i spódnicę. Położył się na niej, i pocałował. Poczuł jak jej piersi dotykają jego ciała. Czuł jak jej ciało robi się coraz cieplejsze a po nim przeszedł nagle znajomy już jemu dreszczyk...-
-Tak, stary mag miał rację... -
Ściągnął jej majtki i znowu ruszył palcem a światło w sypialni zgasło całkowicie.
Nagle usłyszał pukanie do okna. Poderwał się i podszedł. Ostrożnie i z przyszykowaną czerwona nicią. Otworzył okno a do środka wleciał Grinfort-
-Ej, kolego. Ty się t zabawiasz a nie pamiętasz co mi obiecałeś?-
-Przepraszam Grinfordzie już Ci daje-
Potarł ręce i pomachał trochę palcami przed sobą. Na podłodze pojawiły się buty Coatha, potem jeszcze jedne i jeszcze jedne.-
-Dziękuje za dotrzymanie obietnicy. Już wam nie przeszkadzam, a tak przy okazji, Niezłe ciałko babe – powiedział do Drastii zalotnie mrużąc oko.-
-Dobra już dobra idź gonić buty bo Ci uciekają-
-Oj faktycznie, to ja lecę na razie kochani- .. i zniknął za drzwiami sypialni goniąc za uciekającymi mu butami. A Coath położył się obok Drastii, odwrócił w jej stronę i ruszył palcem. Światło zgasło-
-Kochanie tej nocy nie będziemy spać.-
-Miałam nadzieje że to powiesz...-
Opowiadanie napisałem sam, Proszę o niekopiowanie jego!